Czy fotografowanie analogiem ma jeszcze jakiś sens?
Nie.
Czasy, w których aparaty cyfrowe musiały się ścigać z analogami od strony rozpiętości tonalnej czy rozdzielczości minęły dawno. Dzisiaj aparatem wielkości małej lustrzanki można uzyskać z ręki takie efekty, jak kiedyś kamerą techniczną 4x5” na ciężkim studyjnym statywie.
Nie trzeba znać się na światłomierzu, nie trzeba bawić się w magazynowanie filmów, martwić się czy materiał został dobrze naświetlony albo czy ktoś nie zniszczył go w lab’ie. Właściwie to nie trzeba znać się na fotografii w ogóle, żeby móc zrobić dobre zdjęcie.
Fotografia przestała być elitarna a próg wejścia jest na tak niskim poziomie, jak nigdy.
Technicznie absolutnie każdy aspekt fotografii zyskał na przejściu na piksele.
Ceny filmu, ryzyko zniszczenia materiału - od rentgenów na lotnisku po źle założoną rolkę, brak potwierdzenia ostrości, archiwizacja klisz, skanowanie… Skanowanie to zmora.
Do tego dochodzi stan techniczny samych aparatów - w większości te sprzęty mają po kilkadziesiąt lat i zdarza się, że nie działają tak, jak należy.
Przekonałem się o tym na własnej skórze, gdzie z 13 rolek filmu które zrobiłem w stanach, dwie były puste a reszta miała light leaki, które bynajmniej nie dodały zdjęciom uroku.
Kolory.
W moim odczuciu jest jeden temat, który broni fotografii analogowej i sprawia, że do niej wracam - kolory.
Od ponad dziesięciu lat pracuję nad tym, żeby zrobić sensowną replikę analogowej stylówki - i wciąż mi się to nie udało. Nie chodzi o samo odwzorowanie barw, bo to akurat można łatwo zrobić, jednak zmiana struktury obrazu na ten budowany przez drobinki srebra w żelatynie i wprowadzenie elementu przypadku jest na ten moment niemożliwe.
Za każdym razem, kiedy wydaje mi się że to mam, wraca do mnie rolka która uświadamia mi, że jeszcze mam daleką drogę.
Cyfra, która zrozumiała film
Trudno tu nawet powiedzieć, że zrozumiała film - Fujifilm zajmował się jego produkcją przez prawie sto lat. Zamiast kurczowo trzymać się żelatyny, jak Kodak, poszli w innym kierunku. Zaczęli szukać sposobu na połączenie tego, co najlepsze w analogu z możliwościami cyfry.
Po roku pracy na ich sprzęcie muszę przyznać, że udało im się to bezbłędnie. Kolory nie są identyczne jak na kliszy, ale mają swój własny charakter. W aparatach GFX mam duży margines błędu i pewność, że nie wrócę do domu bez zdjęć, plus czerń i biel wygląda dużo lepiej, niż na filmie.
Więc, czy fotografowanie analogiem ma jeszcze sens?
Może nie w praktyce, ale właśnie na tym polega jego urok.
Jedyne co, to nie warto jechać za ocean z samym analogiem.